Wycieczka do „Koziej Zagrody”

W poniedziałkowy ranek podekscytowane skrzaty niecierpliwie czekały na swoją pierwszą przedszkolną wycieczkę. Wesoło podśpiewywały wesołą piosenkę o dziwnej kozie brykając przy tym na dywanie i naśladując jej ulubione zajęcia. Po szybkim śniadaniu- wyruszyły w drogę. W autobusie umilały podróż pana kierowcy przedszkolnym repertuarem i w dalszym ciągu nie schodziła im z ust wesoła piosenka o kozie.

To  jest koza, hop sa, sa, Co zwyczaje dziwne ma.                                               Czasem lubi skubać trawę,czasem lubi wypić kawę.                                    Lubi jeździć na rowerze, jak to widzę to nie wierzę.

Czasem rano wiesza pranie,klopsy zjada na śniadanie.                   Znowu jeździ na rowerze,jak to widzę to nie wierzę

Czasem zamyślona bywa,czasem żabką sobie pływa.                      Znowu jeździ na rowerze, jak to widzę to nie wierzę.

Czasem w wannie sobie siedzi. Potem zajada beczkę śledzi .      Pięknie gra na bałałajce, bo ta koza mieszka w bajce                         Przez całą drogę zastanawiały się co w tej piosence jest prawdą, a co bajką. Nasze radosne głosy obudziły nawet słoneczko, które z ciekawości wyjrzało zza chmur i towarzyszyło nam przez cały dzień.  W Brennej powitał nas gospodarz „Koziej zagrody”                                       i oczywiście wesołe kózki.

Po powitaniu odwiedziliśmy drewniany szałas pasterski, w którym pastuszkowie chronili się podczas wypasania kóz i baranów, palili ognisko i sporządzali sery. Wysłuchaliśmy gry na trąbicie i okarynie.

W góralskiej chacie dowiedzieliśmy się jak wyrabia się sery. Najpierw trzeba w dużym kotle ogrzać mleko.

Kiedy ma już odpowiednią temperaturę dosypuje się do niego czarodziejski proszek(podpuszczkę), którą według podania pasterskiego podarował im dobry duch.

Później trzeba mocno trzymać kciuki, by czary się powiodły i czekać cierpliwie.

Oczekiwanie umilał nam gospodarz opowieściami o pasterskim stroju wykonanym z owczego runa i skór.

Przedstawiał nam scenki z pasterskiego życia.

Kiedy w wielkim kotle wytworzył się ser, przystąpiliśmy do działania. Każdy z nas, z pomocą pani, założył rękawiczki,( wyglądaliśmy jak lekarze przed operacją,)i wyławialiśmy kawałki sera z serwatki (po góralsku- kapołki).

Później ser trzeba było mocno odcisnąć w dłoniach,

włożyć do drewnianej formy,

i mocno ścisnąć.

I już gotowe! Był tak pyszny, że połowa dzieci spałaszowała go od razu. Chyba tylko okruszki dotarły do naszych domów.

Wybornie smakował nam także wędzony ser,którym poczęstował nas pan Sebastian. On też podzielił los zrobionego przez nas słodkiego sera

W przerwie przed kolejnymi warsztatami gospodarze poczęstowali nas ciepłą herbatą w garnuszkach, na których fikała wesoła koza i zjedliśmy z apetytem przywiezione z przedszkola drugie śniadanie. Górskie powietrze sprawiło, że apetyt nam dopisywał niebywale.

W sali na piętrze wypróbowaliśmy góralskie sprzęty. Bardzo spodobała nam się drewniana kanapa wyściełana kolorowymi poduszkami oraz drewniana makieta do zabawy pociągiem.

Razem z panem Sebastianem lepiliśmy baranka z masy solnej. Najpierw toczyliśmy kulę, by zmiękczyć ciasto.

Później podzieliliśmy ją na kawałki, z których powstawały nogi, brzuch, głowa, uszy i oczywiście ogonek.

Jeszcze tylko patyczkiem zrobiliśmy oczy i buzie i baranki były gotowe.

Kiedy nasze baranki wypiekały się w piecu, my pomagaliśmy gospodarzowi karmić kozy.

Tak nas polubiły, że jadły nam z ręki!

Małe kózki trzeba było nakarmić mlekiem z butelki.

Po jedzonku trzeba wyczesać kozy. Skrzat, jak to skrzaty ochoczo zabrały się do pracy.

Kózki tak się z n ami oswoiły, że nie przeszkadzało im to nawet w karmieniu małych koźlątek.

Niestety, wszystko co mile szybko się kończy i my musieliśmy wracać do przedszkola. W drodze powrotnej w autobusie zrobiło się dziwnie spokojnie.

Chętnie znowu, za jakiś czas, odwiedzimy „Kozią zagrodę”, tym bardziej, że otrzymaliśmy miłe zaproszenie gospodarzy na zimowe pieczenie pierniczków. Mniam!!

gorki