Autor: Danuta Cichoń

Podróże Skrzatów

Przed nami czas wakacji i dalekich podróży. Z tej przyczyny postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej różnym środkom lokomocji. Jako pierwszy w naszej sali pojawił się wielki autobus. Co prawda  tylko narysowany i czarno- biały ale za to piętrowy. Skrzaty bardzo lubią kolorowy świat i postanowiły użyczyć barw pojazdowi. Od razu zabrały się do pracy i przez cały ranek kolorowały, dobierały barwy, aż autobus zrobił się wesoły i kolorowy.

Pora więc ruszać w podróż. Oczywiście wtórowała nam piosenka o wesołym autobusie, którą poznaliśmy także w języku angielskim. Widać nasi brytyjscy koledzy też lubią zabawę w autobus.

Pan kierowca trąbił, wycieraczki ocierały krople deszczu, a dzieci w autobusie kręciły się i wierciły się i rozmawiały, aż dojechały do celu.

Odgadywaliśmy jakie odgłosy wydają inne pojazdy poruszające się po drogach. Taki na przykład rower, czy motocykl albo ciężarówka. Oczywiście bez błędu rozpoznaliśmy pojazdy uprzywilejowane. Na koniec każdy z nas narysował swój portret i wkleił go w okienko autobusu.

I tu nowa zabawa! Po południu odgadywaliśmy…o przepraszam! ROZPOZNAWALIŚMY czyj to portret. Ale Skrzaty są spostrzegawcze i bezbłędnie wskazywali podobizny kolegów.

Kolejnego dnia poznawaliśmy pojazdy szynowe. Tak, to te,które poruszają się po torach. Wiemy już że to tramwaj, pociąg i metro. Bawiliśmy się w różne pociągi- towarowe, osobowe a nawet pendolino , które wyruszały ze stacji na muzyczne sygnały.

Na każdej stacji w pociągach zmieniali się maszyniści i mogliśmy wyruszać w dalszą podróż. Przy wierszyku  „Rysujemy tory” ćwiczyliśmy na dywanie i przy stolikach rysowanie linii prostych poziomych i pionowych.

Na tak pięknych torach, kolejnego dnia, pojawiły się kolorowe pociągi. W ranku składaliśmy koła duże w duże wagony, średnie koła w mniejsze kominy lokomotywy  i rozkładaliśmy je na tacach. Po śniadaniu każdy z nas wg instrukcji pani układał i naklejał na torach swój pociąg. Każdy chętnie dorysował na swojej pracy jeszcze coś od siebie i gotowe!

Dojechaliśmy nad morze a tam czekały na nas papierowe statki. Kolorowe morze przyjemnie falowało i chłodziło nasze twarze a statki kołysały się na nim radośnie.

Od czasu do czasu nadchodził sztorm i statki podskakiwały a nawet przewracały się na burzliwych falach

Nad morzem można też spotkać rybaków łowiących ukryte pod wodą ryby. Gdzie schowałaś się rybko? -pyta Jaś Rybak.

Mam cię! -woła radośnie i już rybka na brzegu.

Dzielnie łowił ryby także rybak Maciek, chciaż fale zrobiły się trochę sztormowe. 

Już was mam! -wołał wyławiając kolejne rybki – dzieci.

Nastrojowa muzyka zaprosiła nas do malowania fal niebieskimi wstążkami. To wcale nie taka prosta sprawa!

Ale po pewnym czasie fale wychodziły nam całkiem ładne!

Przy piosence „Dwie fale” połączyliśmy siły i zgodnie kołysaliśmy naszymi wstążkami.

Na koniec próbowaliśmy narysować morze pełne fal na kartkach. Pomagała nam …muzyka.

Po tak ciężkiej pracy czekała na nas w ogrodzie niespodzianka. Papierowe statki i wielki akwen wodny!

Nasze statki od razu zostały zwodowane i wesoło kołysały się na wodzie

Zabawa trwała w najlepsze!

Niestety nasze statki okazały się zatapialne i co rusz któryś tonął na dnie burzliwego oceanu.

Na szczęście nasza pani uruchomiła stocznie, z której co chwila wypływał nowe statek.

Zabawie nie było końca.

Kolejnego dnia zwodowaliśmy piękne żaglówki na narysowanych przez nas falach. 

Towarzyszyły nam szanty o piratach i żeglarzach.

Oczywiście do przedszkola wróciliśmy samolotem. W podróży towarzyszyła nam jak zawsze muzyka i doskonałe humory. Teraz czekamy już tylko na prawdziwe, wakacyjne podróże i ciekawe przygody!

W indiańskiej wiosce

W ostatnim tygodniu maja Skrzaty z zaciekawieniem poznawały zwyczaje dzieci z różnych stron świata. Mały murzynek zaprosił je do Afryki. Wspólnie z małpką Filomeną wyczynialiśmy małpie figle. Segregowaliśmy sylwetki małp wg  kolorów i określaliśmy, których jest więcej a których mniej. Nauczyliśmy się piosenki o pięciu małych małpkach, które bawiły się na drzewie i o panu doktorze, który opatrywał małpkę i przestrzegał przed tak niebezpieczną zabawą . Małpki, jak to małpki, nie słuchały i w każdej zwrotce piosenki było ich o jedną mniej. Wesoła zabawę z małpkami przerwała nam pani Ania . Widząc nasze świetne humory opowiedziała nam o angielskich dzieciach, które też znają historię o pięciu małpkach, tylko że  ich małpki nie skaczą po drzewach tylko po….łóżku. I tak zabawa z małpkami trwała nadal.

W środę od samego rana Skrzaty przygotowywały indiańskie pióropusze.Kolorowały swoje piórko ulubionymi barwami, nacinali jego krawędzie nożycami i doczepiali do opaski. Oczywiście każdy z nich musiał być niepowtarzalny! 

W indiańskich pióropuszach śniadanie smakowało jakoś inaczej i pyszne kanapki znikały z talerzyków w oka mgnieniu.

Po śniadaniu usiedliśmy w indiańskim kręgu a nasz wódz nadał nam indiańskie imiona.Michasia została Fioletowym Kwiatuszkiem, Julka-Wesołym Zajączkiem, Paweł – Niebieską Chmurką, Wiktoria- Kolorowym Motylkiem, Rita -Czerwonym Serduszkiem i długo by wymieniać jeszcze ale nasz  wódz zapowiedział wyprawę na polowanie. Indianie cmokając pożegnali swoją malutką córeczkę, synka i wsiedli na konie. Galopem wyruszyli przez prerię.Co chwila przystawali wypatrując zwierzyny

Od czasu do czasy musieli zsiąść z konia i przedzierać się przez gęste zarośla.

Wreszcie po długiej wyprawie udało się im wypatrzeć stado bizonów. Wyciągnęli łuki i strzały napięli cięciwy i……

Jest! Udało się! Wielki bizon został upolowany! Indianie usiedli wokół niego i wydali indiański okrzyk radości.

Po długiej i męczącej wyprawie zmęczeni zasnęli. Nie zapomnieli jednak o wystawieniu strażników.

Bladym świtem załadowali zwierzynę na konie i wyruszyli w powrotną drogę.

A w wiosce przywitały ich radośnie rodziny, były indiańskie powitania i tańce.

Chętnie wybierzemy się na prawdziwą wyprawę do indiańskiej wioski.

Wycieczka do „Koziej Zagrody”

W poniedziałkowy ranek podekscytowane skrzaty niecierpliwie czekały na swoją pierwszą przedszkolną wycieczkę. Wesoło podśpiewywały wesołą piosenkę o dziwnej kozie brykając przy tym na dywanie i naśladując jej ulubione zajęcia. Po szybkim śniadaniu- wyruszyły w drogę. W autobusie umilały podróż pana kierowcy przedszkolnym repertuarem i w dalszym ciągu nie schodziła im z ust wesoła piosenka o kozie.

To  jest koza, hop sa, sa, Co zwyczaje dziwne ma.                                               Czasem lubi skubać trawę,czasem lubi wypić kawę.                                    Lubi jeździć na rowerze, jak to widzę to nie wierzę.

Czasem rano wiesza pranie,klopsy zjada na śniadanie.                   Znowu jeździ na rowerze,jak to widzę to nie wierzę

Czasem zamyślona bywa,czasem żabką sobie pływa.                      Znowu jeździ na rowerze, jak to widzę to nie wierzę.

Czasem w wannie sobie siedzi. Potem zajada beczkę śledzi .      Pięknie gra na bałałajce, bo ta koza mieszka w bajce                         Przez całą drogę zastanawiały się co w tej piosence jest prawdą, a co bajką. Nasze radosne głosy obudziły nawet słoneczko, które z ciekawości wyjrzało zza chmur i towarzyszyło nam przez cały dzień.  W Brennej powitał nas gospodarz „Koziej zagrody”                                       i oczywiście wesołe kózki.

Po powitaniu odwiedziliśmy drewniany szałas pasterski, w którym pastuszkowie chronili się podczas wypasania kóz i baranów, palili ognisko i sporządzali sery. Wysłuchaliśmy gry na trąbicie i okarynie.

W góralskiej chacie dowiedzieliśmy się jak wyrabia się sery. Najpierw trzeba w dużym kotle ogrzać mleko.

Kiedy ma już odpowiednią temperaturę dosypuje się do niego czarodziejski proszek(podpuszczkę), którą według podania pasterskiego podarował im dobry duch.

Później trzeba mocno trzymać kciuki, by czary się powiodły i czekać cierpliwie.

Oczekiwanie umilał nam gospodarz opowieściami o pasterskim stroju wykonanym z owczego runa i skór.

Przedstawiał nam scenki z pasterskiego życia.

Kiedy w wielkim kotle wytworzył się ser, przystąpiliśmy do działania. Każdy z nas, z pomocą pani, założył rękawiczki,( wyglądaliśmy jak lekarze przed operacją,)i wyławialiśmy kawałki sera z serwatki (po góralsku- kapołki).

Później ser trzeba było mocno odcisnąć w dłoniach,

włożyć do drewnianej formy,

i mocno ścisnąć.

I już gotowe! Był tak pyszny, że połowa dzieci spałaszowała go od razu. Chyba tylko okruszki dotarły do naszych domów.

Wybornie smakował nam także wędzony ser,którym poczęstował nas pan Sebastian. On też podzielił los zrobionego przez nas słodkiego sera

W przerwie przed kolejnymi warsztatami gospodarze poczęstowali nas ciepłą herbatą w garnuszkach, na których fikała wesoła koza i zjedliśmy z apetytem przywiezione z przedszkola drugie śniadanie. Górskie powietrze sprawiło, że apetyt nam dopisywał niebywale.

W sali na piętrze wypróbowaliśmy góralskie sprzęty. Bardzo spodobała nam się drewniana kanapa wyściełana kolorowymi poduszkami oraz drewniana makieta do zabawy pociągiem.

Razem z panem Sebastianem lepiliśmy baranka z masy solnej. Najpierw toczyliśmy kulę, by zmiękczyć ciasto.

Później podzieliliśmy ją na kawałki, z których powstawały nogi, brzuch, głowa, uszy i oczywiście ogonek.

Jeszcze tylko patyczkiem zrobiliśmy oczy i buzie i baranki były gotowe.

Kiedy nasze baranki wypiekały się w piecu, my pomagaliśmy gospodarzowi karmić kozy.

Tak nas polubiły, że jadły nam z ręki!

Małe kózki trzeba było nakarmić mlekiem z butelki.

Po jedzonku trzeba wyczesać kozy. Skrzat, jak to skrzaty ochoczo zabrały się do pracy.

Kózki tak się z n ami oswoiły, że nie przeszkadzało im to nawet w karmieniu małych koźlątek.

Niestety, wszystko co mile szybko się kończy i my musieliśmy wracać do przedszkola. W drodze powrotnej w autobusie zrobiło się dziwnie spokojnie.

Chętnie znowu, za jakiś czas, odwiedzimy „Kozią zagrodę”, tym bardziej, że otrzymaliśmy miłe zaproszenie gospodarzy na zimowe pieczenie pierniczków. Mniam!!

Mali ogrodnicy

W ubiegłym tygodniu Skrzaciki bawili się w małych ogrodników. Najpierw zastanawialiśmy się nad tym, skąd biorą się rośliny i co potrzebne jest im do życia. Później nasze spostrzeżenia postanowiliśmy wypróbować w praktyce. Nasypaliśmy ziemi do doniczek.

Później pieczołowicie układaliśmy na niej nasionka.

Przykryliśmy je ziemią jak kołderką.

Oczywiście nie zapomnieliśmy  podlać je wodą z konewki.

Przez cały tydzień doglądaliśmy naszych upraw. I…….oto co nam wyrosło!!!!

gorki